wtorek, 18 grudnia 2012

O Beskidzie Niskim i historiach z nim związanych

O trudnych początkach

-Ale nie chce mi się jechać - to nie jedź - no ale już za późno, nie mogę zrezygnować - jak nie? - no nie, poza tym muszę jechać  żeby kontynuować kurs - no ale nie chce Ci się to nie jedź - no nie chce mi się, ale pewnie i tak będzie super. 
A w głębi duszy tak naprawdę czekałem na ten wyjazd i jechać chciałem, tylko z ludzkiej potrzeby narzekania mówiłem jak mi źle i nie dobrze, że w mróz, śnieg i zawieję się pcham. Plecak już dopakowany, buty zaimpregnowane, wszystko gotowe, ciepły grzaniec rozgrzewa organizm. 
- No to do zobaczenia po weekendzie. 
I jestem już w Beskidzie Niskim, gdzie wiatr przenika do szpiku kości i mrozi całe ciało. 

Noc jeszcze walczy choćby o minutę rządzenia nad Uściem Gorlickim, gdzie wysiadam z busa. Nieubłaganie zbliża się świt, ale żeby odejść z mocnym akcentem, noc atakuje zimnym wiatrem, przenikającym przez wszystkie warstwy ubrań, które mam na sobie. Tuż przed brzaskiem zawsze jest najzimniej. 
Herbata, kanapki - wszystko to samo, wciąż cieszy. Rozpoczynamy marsz, stoki stają się coraz wyraźniejsze w świetle dnia, śnieg bielszy, drzewa bardziej brązowe, życie kolorowe.

środa, 21 listopada 2012

Retrospekcje: słońce o smaku krwi

Po horyzont rozciąga się pejzaż garbatej ziemi, niczym morze pełne zastygłych w bezruchu fal. Przed oczyma piętrzą się zewsząd ciemnozielone wzgórza, jakby chcące jak najdłużej skryć swoje tajemnice, nieśmiałe jak wodne rusałki nakryte podczas porannej kąpieli. Powoli jednak poddają się i pochylają głowy przed zwycięskim brzaskiem. Słońce otula je jak własne dzieci, przyjmując w szeregi swoich poddanych. Wzgórza zmieniają odcień na jaśniejszy i spokojniejszy. Z walecznych i nieokiełznanych stworzeń przekształcają się w łagodne baranki. Pomiędzy nimi powoli unosi się mgła - to ziemia wydała niesłyszalne westchnienie zachwytu, które w chłodzie poranka zmienia się w obłok pary. Heroldowie Ziemi roznoszą nowinę o jej pobudce: ptaki szczebioczą radośnie, sowa pohukuje gdzieś w oddali, ogłaszając swoje zejście z nocnej służby, w dole szumi strumyk, do którego schodzą się spragnione zwierzęta. Na horyzoncie niebo zaczyna płonąć, rozciąga się szeroko pomarańczowa łuna pożaru. Wśród piętrzących się chmur uderza błyskawica, wyraźnie zaznaczając swój udział w tym widowisku. Zrywa się lekki wiatr, miło chłodzi po wędrówce i jest na tyle ciepły, by przy nim nie zmarznąć. W nozdrzach czyste powietrze, niepowtarzalne i charakterystyczne dla Bieszczad. Sowa zahukała ostatnie trzy razy i zapadła w sen. Kładę się na ziemi, by poczuć jej bijące serce. Zapach powietrza miesza się z zapachem suchej trawy. Poranek ma smak krwi na wargach. Obok mnie budzi się owad i bzyczy nad uchem. Czuję ten mozolny ruch ziemi pode mną. 
Już piąta. (może mnie odwiedzisz?)

poniedziałek, 19 listopada 2012

W Gorcach

We mgle
Jedziemy busem do Szczawy. Mgła jest niesamowicie gęsta, nie widać nic na odległość kilku metrów. Uwielbiam mgłę, bo we mgle jest wszystko, co tylko sobie wyobrażę. Jest w niej duża tajemnica, coś niespodziewanego. Krasnale, nimfy, elfy, ghule, wampiry, wilkołaki, bazyliszki, ciutludzie i wszystkie inne niezwykłe stworzenia żyją własnie we mgle. Spodziewałem się jej w Gorcach i miałem na nią nadzieję, jednak stało się inaczej. Tuż po opuszczeniu Krakowa, gdzieś pomiędzy Mszaną i Lubomierzem, nieznane ustępuje drogi przejrzystemu powietrzu. Wychodzimy z busa za przełęczą Przysłop, a Gorce witają nas prze-pięknym niebem. Wyglądało to jakby w niebiańskiej podłodze ktoś wybił miliony małych dziurek. Przy takim niebie aż chce się maszerować, nogi same idą przed siebie, wyżej i dalej, byle bliżej nieboskłonu. Rozpoczynamy naszą podróż.