O trudnych początkach
-Ale nie chce mi się jechać - to nie jedź - no ale już za późno, nie mogę zrezygnować - jak nie? - no nie, poza tym muszę jechać żeby kontynuować kurs - no ale nie chce Ci się to nie jedź - no nie chce mi się, ale pewnie i tak będzie super.
-Ale nie chce mi się jechać - to nie jedź - no ale już za późno, nie mogę zrezygnować - jak nie? - no nie, poza tym muszę jechać żeby kontynuować kurs - no ale nie chce Ci się to nie jedź - no nie chce mi się, ale pewnie i tak będzie super.
A w głębi duszy tak naprawdę czekałem na ten wyjazd i jechać chciałem, tylko z ludzkiej potrzeby narzekania mówiłem jak mi źle i nie dobrze, że w mróz, śnieg i zawieję się pcham. Plecak już dopakowany, buty zaimpregnowane, wszystko gotowe, ciepły grzaniec rozgrzewa organizm.
- No to do zobaczenia po weekendzie.
I jestem już w Beskidzie Niskim, gdzie wiatr przenika do szpiku kości i mrozi całe ciało.
Noc jeszcze walczy choćby o minutę rządzenia nad Uściem Gorlickim, gdzie wysiadam z busa. Nieubłaganie zbliża się świt, ale żeby odejść z mocnym akcentem, noc atakuje zimnym wiatrem, przenikającym przez wszystkie warstwy ubrań, które mam na sobie. Tuż przed brzaskiem zawsze jest najzimniej.
Herbata, kanapki - wszystko to samo, wciąż cieszy. Rozpoczynamy marsz, stoki stają się coraz wyraźniejsze w świetle dnia, śnieg bielszy, drzewa bardziej brązowe, życie kolorowe.